Pierwsza MTB Mazovia Anno Domini 2012 za nami. Zimowe maratony MTB wychodziły mi dobrze. Sezon rowerowy trwa u mnie tyle, co mój pełen obrót wokół słońca. Podczas gdy wielu znacznie szybszych wyjadaczy, pojawia się na starcie brutalnie wybudzonych z zimowego leżakowania. W Karczewie jednak kondycja nie była najważniejsza. Liczyły się umiejętności. Cała trasa pokryta była kopnym śniegiem. Rower tańczył szalone tango. Należało rumaka trzymać krótko i pilnować aby nie łypał okiem na boki w poszukiwaniu jakieś uroczej samicy.
Mój łypał. Preferuję szosowego rumaka, który nie wymaga tak bezwzględnego prowadzenia. Proporcje mojego treningu to 99 do 1 na korzyść szosy. Rower MTB jest ujeżdżany tylko na rajdach przygodowych i zawodach MTB. Oznacza to tyle, że bez numeru startowego nie śmiga. Siedzi na kanapie, wcina czipsy i takie tam. Nic dziwnego, że potem jest taki nieporadny. Jak próbowałem smagać batem trochę mocniej to z końskim rechotem zrzucał mnie z grzbietu . No ale tak bardzo źle nie było. Wynik znośny, poprawny, a zabawa naprawdę przednia.
Bardzo przyjemnie było również po zawodach. Mnóstwo znajomych twarzy i ciekawych dyskusji. Inspirujący ludzie. Na przykład zainspirowali do tego aby dzisiaj wstać o 5.45 i pójść na basen. Dzięki wszystkim za wszystko, a szczególnie Darkowi, że mnie zabrał na zawody! Zdrówka!
*Pojawiają się plotki, że to nie śnieg wywracał kolarzy.Przypuszcza się, że coraz więcej zawodników dopuszcza sie czarnej magii, poniżej przykład jak niejaki „Wielki Qubini” telepatyczno-kinetycznym strumieniem pozbywa się namolnego rywala:
fotografie: Patryk Rajczyk, Radosław Rajczyk
A tu przykład innej sztuczki. Siedzenie na taśmie. Delikwenty uważa, że to efekt tej diety.
fotografia: Zbyszek Kowalski
Skomentuj